Ludwik urodził się w 1526 r. i był pierworodnym z dziewięciorga dzieci Wicentego Galdufa Blasco i Juany Angeli Eixarch.

Ojciec, powinowaty z wielkim dominikańskim kaznodzieją św. Wincentym Fereriuszem, był szanowanym w Walencji notariuszem, w mieście, w którym Ludwik przyszedł na świat.

Wezwania Boże są nieodwołalne

Jako piętnastolatek, biorąc przykład ze świętych Aleksego i Rocha, Ludwik postanowił żyć jak pielgrzym-żebrak. Uciekł z domu pod pretekstem pielgrzymki do Santiago, pisząc list do rodziców, w którym, próbując uzasadnić swoje postanowienie, powoływał się na liczne cytaty z Pisma Świętego. Wysłany przez rodziców sługa zawrócił go z tej drogi. Jednak droga powołania do życia zakonnego była w nim ciągłe żywa i pomimo sprzeciwu rodziców Ludwik w roku 1544 wstąpił do dominikanów.

Wiele szczegółów dotyczących życia św. Ludwika znamy z jego biografii napisanej przez jego towarzysza, przyjaciela i powiernika brata Wincentego Justiniano Antista (Vida de san Luis Bertrán, 1582). Opisuje on, że Ludwik był bardzo wstrzemięźliwy w jedzeniu, umiarkowany w piciu, określa go jako przyjaciela dyscypliny, czuwania i długiej modlitwy. Jego fizjonomia, odzwierciedlona przez współczesnego mu malarza z Walencji, ukazuje Ludwika jako wysokiego mężczyznę, o długiej i szczupłej twarzy, z orlim nosem, głębokimi oczami i długimi, chudymi dłońmi.

Podobać się jedynie Bogu i świętemu Dominikowi

Ojciec Antist pisze, że Ludwik nigdy nie miał ochoty podobać się ludziom, lecz tylko Bogu i świętemu Dominikowi. Na drzwiach swojej celi miał tabliczkę ze słowami św. Pawła: „Gdybym chciał się podobać ludziom, nie byłbym sługą Jezusa Chrystusa”. Bojaźń Bożą przeżywał z niezwykłą głębią, to ona sprawiała, że był całkowicie wolny od wszelkiego lęku przed ludźmi, zwierzętami czy wrogą naturą i chorobami. Nie bał się niczego na tym świecie, bał się jedynie, by nie obrazić Boga.

Nie zaniedbywać książek

We wczesnych latach życia zakonnego był tak skupiony na modlitwie i pokucie, że nie zwracał wystarczającej uwagi na książki, ponieważ wydawało mu się, że studia scholastyczne są bardzo rozpraszające. Szybko jednak zobaczył swój błąd i z przekonaniem twierdził, że „diabeł zwykle prowadzi tych, którzy chcą latać bez skrzydeł, do dużych błędów, to znaczy do kontemplacji bez wiedzy”. Odtąd, jako dobry dominikanin, będzie harmonijnie łączyć w swoim życiu modlitwę i pokutę, studium i przepowiadanie.

W 1547 r. Ludwik przyjął święcenia kapłańskie. Niedługo potem, w wieku dwudziestu trzech lat, otrzymał nominację na mistrza nowicjuszy w klasztorze w Walencji. Siedem razy w swoim życiu, w różnych miejscach i czasie, zostawał mistrzem nowicjatu. Był bardzo wymagającym nauczycielem duchowym, zwłaszcza w sprawach pokory i posłuszeństwa. Jednak prorocka radykalność młodego magistra braci, jego wzorowy charakter, lecz także czułość jego miłości sprawiały, że bardzo kochali go nowicjusze. W zakonie jest patronem magistrów i nowicjuszy.

Misje w Ameryce

Chciał być misjonarzem, ale musiał czekać 15 lat, ze względu na pełnioną posługę magistra. Wreszcie w okresie Wielkiego Postu 1562 r. Ludwik Bertrand wypłynął galeonem z Sewilli do Ameryki. Podczas podróży złamał nogę i odtąd całe życie utykał. Po przybyciu do klasztoru dominikanów w Kartagenie (dziś północna Kolumbia) rozpoczął tam swoją zwykłą posługę duszpasterską, podobną do tej, którą pełnił już w Walencji. Ale chciał iść do miejscowych Indian, by głosić Ewangelię. W pierwszej kolejności poszukiwał tłumacza, który przekazywałby Indianom to, co mówi. Ale tą metodą prawie niczego nie osiągnął, ponieważ tłumacz z niewiedzy lub złej woli zniekształcił jego nauczanie. Ostatecznie ujawnił się niezwykły dar Ludwika, który zaczął przemawiać po hiszpańsku, a Indianie bez tłumacza rozumieli, co do nich mówił. Był niezwykle gorliwym pasterzem, który przemierzał wiele kilometrów w górach do osad indiańskich schowanych w dżungli, nie bojąc się nawet ryzykować życiem.

Na obrazach jest przedstawiany najczęściej z kielichem, z którego wychodzi jadowita żmija. Jest to nawiązanie do legendy, która mówi, że w dżungli wódz jednego plemienia powiedział mu, że uwierzy w Chrystusa, jeśli będzie w stanie oprzeć się truciźnie, którą dla niego przygotuje. Ludwik zrobił znak krzyża nad kielichem i jednym haustem wypił truciznę. Zadziwiony wódz dotrzymał słowa i ochrzcił się z całą wioską.

Współpracując z Bartłomiejem de Las Casas, Ludwik bronił Indian przed uciskiem konkwistadorów, którzy swoimi nadużyciami poważnie gorszyli pogańskich lub niedawno ochrzczonych Indian. Kiedyś uczestniczył w bankiecie zorganizowanym przez władze, na którym byli też niektórzy encomenderos (zarządcy ściągający od Indian podatki na rzecz państwa), o których wiedział, że są okrutni i niesprawiedliwi. Powiedział wówczas do nich: „Czy zdajecie sobie sprawę, że to, co jecie, to krew Indian?” I z całej siły zaczął ściskać kolbę kukurydzy, z której wypłynęła na obrus krew. Podczas pobytu w Ameryce miał kilka prób zamachu ze strony hiszpańskich encomenderos z powodu jego otwartej obrony rdzennych mieszkańców. Podczas jednego z nich zamachowiec wyciągnął pistolet i wymierzył w Ludwika, a gdy ten zrobił znak krzyża, pistolet zamienił się w krzyż. Ta scena jest też często przedstawiana na obrazach pokazujących Ludwika.

Patron Kolumbii

Do Walencji powrócił w 1569 r. ze względu na bardzo wątłe zdrowie, był blady i wychudzony, a ponadto cierpiał na głuchotę i krótkowzroczność. Znów pełnił funkcję mistrza nowicjuszy. Zmarł w 1581 roku.

Kanonizowany został 12 kwietnia 1671 r. przez papieża Klemensa X. Jego ciało zostało spalone, a grób rozbity podczas hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. Dzielnica Fuente de San Luis w Walencji zawdzięcza swoją nazwę temu dominikańskiemu świętemu. W 1690 r. został ogłoszony patronem Kolumbii przez papieża Aleksandra VII.